Opowieść bez początku oraz końca. Dziwna, naszpikowana złymi życzeniami, choć bardzo baśniowa. Oto mała wioska w Estonii, zamieszkana przez ludzi, upiory i duchy. Mieszkańcy wchodzą w konszachty z diabłem, patrzą krzywo jeden na drugiego i wszyscy kradną. Nie ma tu słońca, nie ma szczęśliwej miłości, nawet nadzieja woli to miejsce omijać.
Andrus Kivirähk stworzył książkę będącą jak listopad. Mroczną i mglistą, ale w tej ciemności skryła się potężna magia. Chyba jeszcze nigdy brzydoty nie ukazano w tak piękny i trudny do znienawidzenia sposób. Tak wciągający, mimo niechęci do każdej występującej w niej postaci. Jest tu zazdrość i obłuda. Bieda, brud i zakłamanie. Ludzie gotowi są zwieść diabła, byle pod swym dachem zgromadzić jak najwięcej.
Oto straszny świat upiorów i umarłych, choć jeszcze silniej starszą w nim ludzkie postacie.
"To wyście są niegodziwce! Okradacie barona, okradacie jedni drugich i okradacie same piekło, ale do zapłaty nigdy wam nie spieszno".
Zjawiskowa i nieoczywista. Listopadowa lektura w najlepszej postaci.
Ilość stron: 290
Wyd. Literackie
Ocena: 6/6
Raczej nie dla mnie, nie tym razem. Mimo że tematyka północna dosyć mocno w pewnym okresie czasu mnie zajmowała :-) . Pozdrawiam serdecznie :-)
OdpowiedzUsuńOsoby lubiące tego typu książki na pewno zainteresują się ten tytułem.
OdpowiedzUsuńOd czasu do czasu sięgam po estońską literaturę, więc tę książkę prędzej czy później też przeczytam :)
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja mnie mocno zachęca. Z tym, że trafiam niekiedy na nieoczywiste literatury, które wcale nie były fajne. Dlatego waham się...
OdpowiedzUsuń