Piąty tom cyklu Manitou - jak na Mastertona przystało dzieje się dużo i na wielką skalę. Amerykę dosięga seria katastrofalnych zdarzeń. Ludzie tracą wzrok, zerwana zostaje łączność, a samoloty spadają z nieba. Misquamacus powrócił i przyszła pora ostatecznie go powstrzymać. Harry Erskine z przyjaciółmi szykują się na starcie.
Największą zaletą serii są nawiązania do indiańskich wierzeń oraz magii. Wszystko zostało ubrane tak, aby mogło nas wystraszyć (choć w tej części jest z tym lekki problem), ale podstawy zostają niezmienne - plemiona doznały ogromnych krzywd ze strony białego człowieka i poniekąd nic dziwnego, że szukają zemsty.
Powieść jest stosunkowa nowa, powstała w 2009 roku i niestety muszę powiedzieć, że autor złagodniał. Brakowało mi scen gore i odrywanych kończyn. Całość jest poprawna, tylko, że nie ma w tym fajerwerków, przez co w Armagedonie zatraca się klimat klasycznego Mastertona. Lubię tę jego obrzydliwość i szalone tempo akcji... gdzie się ono podziało?
Indiańska historia zbliża się ku końcowi. Dobrze, że nie jest to jeszcze finał, bo pozostaje niedosyt.
Graham Masterton "Armagedon"
Ilość stron: 352
Wyd. Albatros
Ocena: 3/6
Nie znam tego cyklu ,ale wydaje mi się, że nie jest to nic dla mnie. 😊
OdpowiedzUsuńZa ten cykl jeszcze się nie zabrałam, ale myślę, że w końcu sięgnę.
OdpowiedzUsuńraz jeden przeczytałam Mastertona i dziękuję bardzo, nie jest to moja bajka... to była książka o jakiejś półkobiecie półlwicy...
OdpowiedzUsuń