Niedawno wspominałam Wam o książce Przemysława Borkowskiego
Hotel Zaświat, która zrobiła na mnie bardzo pozytywnie wrażenie. Dziś dzięki uprzejmości wydawnictwa Oficynka, mam dla Was krótki wywiad z autorem. Myślę, że kto się jeszcze waha czy sięgnąć po lekturę, zostanie przekonany osobowością Pana Przemka. Dlatego usiądźcie wygodnie i posłuchajcie, skąd w ogóle wziął się pomysł na tę historię...
* * *
Twórca kabaretowy, poeta,
absolwent polonistyki – tak definiują Pana strony internetowe, a jak opisał by
Pan samego siebie?
Metr dziewięćdziesiąt pięć
wzrostu, blondyn, niebieskie oczy. Uzależniony od pisania. W pracy się z niego
śmieją.
Właśnie, praca i pisanie. Da się
pogodzić ze sobą te role? Nie ma Pan wrażenia, że z powodu licznych zajęć, coś
Panu umyka?
Życie składa się z wyborów. Gdy
wybieramy jedną możliwość, inne nam umykają. Ważne, by wybierać te właściwe. U
mnie na pierwszym miejscu zawsze jest rodzina, potem kabaret, bo to moja praca,
a pracę – zwłaszcza taką, którą się lubi – należy szanować, a pisanie niestety
na końcu. To dobra kolejność mimo tego „niestety”.
Widać, że szeroko pojęte „słowo”
od lat jest dla Pana ważne i bliskie. Jak zaczęła się Pana przygoda z pisaniem,
występami?
Moja „przygoda” z pisaniem
zaczęła się, tak jak pewnie u większości ludzi, którzy się tym zajmują – od
czytania. W dzieciństwie i w młodości pochłaniałem książki wręcz kompulsywnie.
I w pewnym momencie pojawiła się u mnie myśl, że ja też tak chcę, że też chcę
pisać. I że we wszystkich tych książkach, które czytałem – a niektóre przecież
były wspaniałe – nie ma tego czegoś, czegoś dla mnie bardzo ważnego, co tylko
ja mógłbym opisać. Wtedy zacząłem próbować „to coś” opisać.
Kabaret był zaś poniekąd tego
niespodziewaną konsekwencją. Poszedłem na polonistykę, bo myślałem, że tam
nauczą mnie, jak pisać książki. Tego akurat mnie nie nauczyli, musiałem się
nauczyć tej sztuki sam, ale w zamian za to poznałem na studiach kilku fajnych
gości, z którymi założyliśmy kabaret.
Skąd wziął się pomysł Hotelu
Zaświat?
Pomysł wziął się można powiedzieć
z życia i to z życia w jego niezbyt przyjemnym, paskudnym przejawie. Kilka lat
temu w mojej rodzinnej miejscowości popełniono dość makabryczną zbrodnię. Ta
właśnie zbrodnia stała się punktem wyjścia mojej powieści.
Muszę przyznać, że książka
jest dość osobliwa, w szczególności podobało mi się, że balansuje na granicy
powieści grozy i obyczaju. Czy prywatnie też lubi się Pan bać?
Nikt się chyba nie lubi bać,
jeśli powód tego strachu jest prawdziwy i może nam realnie zagrozić. Co innego
film albo książka. Taki strach, właśnie dlatego, że wiemy, iż nie ma
rzeczywistego podłoża, może być nawet dość przyjemny. Już dzieci lubią, gdy się je straszy. Śmieją się wtedy, zamiast
płakać. Ja też lubię czasami obejrzeć horror. Zwłaszcza gdy jedziemy z moim
kabaretem busem, często włączamy sobie taki film, po części dlatego, że w
takiej, pędzącej po Polsce sali kinowej, dość kiepsko się sprawdzają filmy
Bergmana. Ale tak naprawdę bardziej mnie chyba w literaturze pociąga
tajemniczość niż groza. Choć z drugiej strony często chodzą one ze sobą w
parze.
A jak Pan ocenia swoje dziecięce
lata? Czy w rodzinnym mieście można zaobserwować podobne zmiany, jak te
dostrzeżone przez Krzysztofa, bohatera książki?
Chyba niestety trochę tak. Gdy
przyjeżdżam teraz do swojej rodzinnej miejscowości, często mam takie same
odczucia, jak bohater „Hotelu Zaświat”. Nikogo już tam nie znam, wszystko
wydaje mi się jakieś pozarastane, coraz bardziej obce. To dość smutne. Być może
moja książka jest jakąś próbą pożegnania się z tamtymi krajobrazami.
Pewnie trudno to ze sobą
porównać, ale co sprawia panu większą przyjemność – pisanie książek, występy na
scenie, tworzenie felietonów?
Największą przyjemność sprawia
mi niewątpliwie pisanie. Gdy zamykam się w swoim pokoju z filiżanką mocnej kawy
i zasiadam do pisania, czuję się, jakbym był dokładnie w tym miejscu, w którym
być powinienem. Ale występy też są strasznie przyjemne. Gdy widzisz, jak po
twoim tekście kilkaset albo i kilka tysięcy osób kładzie się ze śmiechu, to
jest to niezwykłe uczucie, nieporównywalne z niczym. Obie te rzeczy w każdym
razie uzależniają. Jestem więc można powiedzieć podwójnie uzależniony. I bardzo
mi z tym dobrze.
Ostatnio coraz więcej mówi się o
„blogowych” recenzentach. Zdarza się Panu odwiedzać takie strony?
Tak i to coraz częściej.
Zwłaszcza, gdy szukam informacji o swojej własnej książce. Ale także wtedy, gdy
zastanawiam się, czy warto zainwestować czterdzieści złotych, nie mówiąc już o
czasie, w jakąś nowość literacką, o której jeszcze nic pewnego nie wiem.
Amatorzy wyprą w rezultacie
zawodowców?
Tak, jeśli sami staną się
zawodowcami. Myślę zresztą, że ten proces powoli postępuje. Znam człowieka,
który utrzymuje się z bloga, na którym zamieszcza recenzje teatralne. Komputer
jest obecnie pierwszym miejscem, w którym szukamy informacji o świecie. Czy
chodzi o przepisy kulinarne, porady zdrowotne, czy właśnie o recenzje książek,
filmów i spektakli teatralnych – pędzimy najpierw do komputera.
Kontakt z czytelnikami to istotna
sprawa dla chyba każdego autora. Czy w najbliższym czasie można się z Panem
gdzieś spotkać?
W najbliższym czasie nic
niestety nie planuję. Ale może po wakacjach się coś ruszy.
Czego możemy się spodziewać po
kolejnej książce Przemysława Borkowskiego? Były już gangsterskie opowiadania,
historia grozy... Czym tym razem zechce nas Pan zaskoczyć?
Kończę już kolejną powieść i
tym razem nie będzie to ani thriller, ani kryminał, ani powieść grozy, tylko
melodramat, powieść o miłości. Jej akcja dzieje się w Warszawie, bohaterami są
dwie kobiety i mężczyzna, których łączy dość pokręcona, trójkątna relacja. Jest
jeszcze pewna tajemnica z przeszłości, która wpłynie na ich losy. Jeśli więc jest to thriller, to thriller
emocjonalny, a groza wynika w nim z samego faktu istnienia. Polecam, bo wydaje
mi się, że wyszło z tego coś naprawdę fajnego.
Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych,
artystycznych sukcesów.