Oto King w swej najlepszej, klasycznej postaci. Opowiadający o nawiedzonych telefonach, stworach w ludzkiej postaci, końcu świata czy utrapionym pisarzu, raczącym się specyfikiem doktora Kinga - dokładnie tak, jak w filmach również i w książce, autor nie zapomina o wmieszaniu w akcję własnej osoby.
Opowiada to rzecz po którą sięgam bardzo rzadko. Wolę wgryźć się w fabułę i na dłużej zaznajomić z bohaterami. Szczęśliwie Stephen umożliwia jedno i drugie. Autor, którego powieści mają po 700-800 stron, opowiadania pisze na 200, efektem czego są cztery nowe historie z pełnym rozwinięciem fabuły, rozbudowaną charakterystyką postaci oraz klimatem, za który uwielbiam całą jego twórczość.
Moim faworytem tomu nie jest wcale tytułowe Jest krew..., a Telefon Pana Harrigana - historia jedenastoletniego Craiga, który swemu wiekowemu już przyjacielowi, prezentuje telefon komórkowy. Krew zajmuje miejsce drugie, za przywrócenie do życia Holly znanej z Outsidera, potem planuje się Szczur i świetnie znany u Kinga motyw niemocy twórczej oraz popadającego w obłęd pisarza, na końcu zaś Życie Chucka przypominające klimatem Uniesienie.
Od horroru, przez motywy fantastyczne, obyczaj aż po kryminalne sprawy. Jest krew... to pełny przekrój styli w jakich gustuje autor. To idealny wstęp do jego twórczości, albo sposób na umilenie sobie oczekiwania na kolejną, pełnowymiarową powieść. Mimo sporych obaw, jak odbiorę go w skróconej formie, jestem bardzo, ale to bardzo zadowolona.
Stephen King "Jest krew..."
Ilość stron: 512
Wyd. Prószyński i S-ka
Ocena: 5/6
Ja do Kinga jestem zrażona na wieki wieków... Onegdaj tyle się o nim nasłuchałam pochlebstw. Jaki to mistrz grozy, niemający sobie równych i w ogóle, i w szczególe. No to raz sięgnęłam po słynną "Zieloną milę"... Boże jedyny, co ja przeżyłam. Nudna, rozwleczona, chaotyczna, przegadana - dla mnie tragiczna w całej rozciągłości. To było chyba moje największe jak dotąd rozczarowanie literackie i wtedy sobie powiedziałam, że nigdy więcej Kinga. I póki co jestem konsekwentna. ALE w ostatnich dniach fragmentów recenzowanej przez Ciebie książki znalazłam i posłuchałam sobie czytane przez Janusza Chabiora. Nie, żebym się zaraz "nawróciła" na Kinga... Natomiast, gdyby pan Janusz Chabior miał mi czytać jego książkę, to może bym nieco złagodniała w ocenie... Hihihi ;)
OdpowiedzUsuńCoś tam dawno czytałem. Ale uwielbiam kinowe "Misery". Pozdrawiam znad kubka bezkofeinowej kawy :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze niczego tego autora, ale jakoś mnie do niego nie ciągnie. Choć nie twierdzę, że nigdy się to nie zmieni. 😊
OdpowiedzUsuńPodziwiam Kinga za to, że jest w stanie wpadać na tyle dopracowanych pomysłów. Ciężko w ogóle zliczyć książki jego autorstwa (choć słyszałam, że korzysta z usług ghostwriterów) a każda jest jakaś inna.
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze tego autora
OdpowiedzUsuń