Książek historycznych, a tym bardziej wojennych, nie lubię i raczej nie czytam z własnego wyboru. Niestety tak się stało, że jedna z nich trafiła mi się do recenzji. Z nieskrywanym bólem ją doczytałam, a recenzję stworzyłam bardziej ogólną, informacyjną, żeby autora własnymi uprzedzeniami nie skrzywdzić. Nie mniej mam wielką prośbę do serwisów i wydawnictw, co by mi więcej takich niespodzianek nie serwować, bo to nie na moje siły... ;)
Jest sierpień 1942 roku, w którym po trudnych walkach na froncie nie brakuje rannych. Również sławny Batalion SS Wotan musi odbudować swe siły. W tym celu zostaje przetransportowany na północne wybrzeże Francji, by tam pod pilnym okiem dowódców, uzupełnić sprzęt i wyszkolić kolejną grupę ochotników. Pozorny spokój na terenie obozowiska zostaje zakłócony przez feldmarszałka von Rundstedta, który zapowiada, że niedługo w okolicy odbędzie się spory desant brytyjskiej armii.
Jak na powieść o bezwzględności wojny przystało, nie brak tu brudu i ordynarności. Żołnierze zostali ukazani jako marionetki do spełniania rozkazów oraz zaspokajania seksualnych potrzeb. Ich język jest prostacki, wulgarny i ma na celu jedynie pokazanie swej wytrwałości – choć trzeba przyznać, że w pewnym sensie nie jest to wina tych ludzi, lecz ich dowództwa, które w ten sposób ich wyszkoliło.
Każdy w tej historii ma ukryte cele. Poczynając od oficerów, a na głowach poszczególnych państw kończąc. W czasie walk nie ma przyjaciół i liczyć można tylko na siebie, o czym dobitnie przekonujemy się na każdej stronie Rozkazu wymarszu. Okrucieństwo wraz z sadyzmem wycieka tu z każdego zdania. Dostrzegamy je u żołnierzy, w planach przywódców, a nawet szkoleniu nowego batalionu. Hitlerjungen przyuczani do służenia w Wotan, to tak zwane „mięso armatnie”, które już w trakcie wykonywania pierwszych zadań, zaczyna bezsensownie ginąć. Mają być twardzi, pozbawieni uczuć, zdehumanizowani, ale nikt nie dba o to co się z nimi stanie.
Wojna to maszyna do zabijania i nawet nie chodzi tu o likwidowanie wrogów, ale siebie nawzajem. Nie ma znaczenia, czy jest się po tej samej stronie barykady, czy też nie. I tak przeżyje tylko ten silniejszy i pozbawiony skrupułów.
Rozkaz wymarszu na ile to możliwe, napisany jest realistycznym i brutalnym językiem, bez ogródek odzierającym konflikt zbrojny z wizji romantycznej batalii o ojczyznę. Wzbudza odrazę i przeraża, czyli chyba tak, jak być powinno.
Książę otrzymałam od serwisu Sztukateria, dzięki uprzejmości wydawnictwa Erica.
Leo Kessler „Rozkaz wymarszu”
Ilość stron: 280
Wyd. Instytut Wydawniczy Erica
Warszawa 2009
Ocena: 2/6
Nie zazdroszczę, ja mam sprawdzony niezawodny sposób, podrzucam komuś kto by za mnie recenzję napisał, bo bym inaczej nie przebrnęłabym nawet przez 10 stron
OdpowiedzUsuńJa niestety, tak jak ty omijam szerokim łukiem historyczne książki i czasem tylko robię wyjątek, ale w tym przypadku jednak nie pokuszę się na tę pozycje.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie przepadam za historycznymi książkami, a już na pewno nie typowo wojennymi, i choć musiałam kilka takich przeczytać nigdy nie było to z mojej własnej, nieprzymuszonej woli. Po tą pozycję również się nie skuszę.
OdpowiedzUsuńPodziw dla ciebie, bo ja również nie daje rady czytać takich książek, uważam że historie swojego karu należy znać, ale czy wszyscy muszą o tym czytać.
OdpowiedzUsuńW liceum uwielbiałam historię, ale moja "histeryczka" nie lubiła nauczać historii, więc tak mi ten przedmiot obrzydziła, że teraz jestem na nie, dla tego typu książek, a szkoda, bo wiedzy nigdy dość.
>> AnnieK: u mnie ojciec przeczytał ją szybciej niż ja, ale jemu recenzji lepiej nie powierzać ;)
OdpowiedzUsuń>> cyrysia: w moim odczuciu jest ona bezsensownie wulgarna. gdyby jeszcze skupiała się na społecznym aspekcie wojny to nie byłoby źle, ale opisanie akcji z perspektywy "super" żołnierza SS to naprawdę nie dla mnie.
>> confians: ja również... dlatego ta lektura była dla mnie sporym wyzwaniem.
Czytałam inne książki tego autora, może nie tyle podobały mi się - bo o temacie wojennym trudno mówić w takich kategoriach, ale uważam je za kawał dobrej literatury
OdpowiedzUsuńJa również nie przepadam za historią, ale czytałam jedną książkę tego autora i muszę przyznać, że spodobała mi się i to nawet bardzo. Ale jak wszystkim wiadomo - są różne gusty :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Chyba nie jestem wyjątkiem, bo takie książki również omijam.
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że ja jak na razie mam za sobą tylko jedną książkę Leo Kesslera i bardzo mi się ona spodobała. Będę musiała przeczytać i tę, żeby porównać nasze opinie ;)
OdpowiedzUsuńJa historie też omijam szerokim łukiem:) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń