Lunatyczka to powieść z jednej strony fascynująca, a drugiej niesamowicie się dłużąca. Początkowo uważałam, że lepiej by wyszło, gdyby autor zamiast silić się na thriller, skonstruował po porostu powieść obyczajową, dopuszczając Annelee do głosu, skupiając się na jej życiu i problemach. Przez 2/3 książki nie dzieje się właściwie nic. Córki oraz mąż błąkają się po świecie szukając, jak sobie z tym wszystkim poradzić, policjant zaczyna dziwnie się zachowywać, a to, że jeszcze nie rzucamy książką w kont to sprawa tylko i wyłącznie, wtrąconych fragmentów dotyczących bezpośrednich konsekwencji somnambulizmu.
Ostatnie sto stron to dopiero napięcie i ciekawość. Zwroty akcji. Nie mniej wiele nie brakowało, a nie doczytałabym do tego miejsca. Pomysł na szóstkę, wykonanie co najwyżej na tróję. W ogólnym rozrachunku średniawka.
Jednak chyba będę omijać - chociaż - klimaty nordyckie są bliskie memu sercu :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTym razem odpuszczam.
OdpowiedzUsuń