
Gdzie leży prawda, co jest fikcją, jak często okłamujemy samego siebie?
Nie wiem czy ktoś z Was zna
bliżej skandynawskie kino, ale Oszustki
idealnie wkomponowują się w jego kanony. Jest to specyficznie skontrowana
historia dwóch kobiet, które obmyślają wielką
improwizację – jedna z nich tworzy kryminalne historie, a druga staje się ich twarzą,
widniejąc na okładkach jako rzekoma autorka. Współpraca oszustek układa się pomyślnie
do momentu, gdy Babba opisuje w nowej książce prywatne życie Lillmor i za jej plecami wysyła
rękopis do konkurencyjnego wydawnictwa.
Książkę Kerstin Ekman otacza
duszna atmosfera sekretów i niespełnionych marzeń, stąd moje skojarzenia
ze skandynawskim kinem. Tak jak w norweskich filmach,
również tutaj długo nie wiemy o co autorce chodzi. Zbieramy strzępki
informacji, próbujemy posklejać to wszystko do kupy, ale efekty ciągle są marne. Właściwie do teraz mam wątpliwości, czy doszłam do sedna opisanej przez nią historii, bo odpowiedzi na pytanie: dlaczego? na pewno nie znalazłam.
Proza Ekman to osobliwy kawał literatury i nie każdy się w niej odnajdzie. Wymaga ona czasu, uwagi, a znajomość
opisanych tutaj kobiet, pełna jest pretensji i wzajemnych oskarżeń. Trudno
mi pojąć łączącą je tą niby-przyjaźń oraz zrozumieć, jak przez dziesiątki lat mogły
trwać w tej dziwnej symbiozie.
Warto, nie warto? Sama już nie
wiem… Czasu spędzonego z lekturą na pewno nie żałuję, jednak chciałoby się od tej
książki dostać chociaż trochę więcej.
Kerstin Ekman „Oszustki”
Ilość stron: 404
Wyd. czarna owca
Ocena: 3,5/6